poniedziałek, 28 grudnia 2015

Szkarłat na bieli - Pierwszy post! ღ

Witajcie!
Dziś mam wielką przyjemność zamieścić pierwszy post na również pierwszym dla mnie blogu. Mam zamiar umieszczać w nim opowiadania mojego autorstwa, lub również ciekawsze prace nadesłane przez Was na mój e-mail ag.tw.mail@gmail.com . Oprócz opowiadań z wielką chęcią na Waszą prośbę lub ot tak z powodu własnego widzimisię będę również umieszczała analizy fikcyjnych postaci filmów/seriali/książek, opinie na temat rzeczy obecnych w Naszym życiu lub po prostu najzwyklejsze w świecie recenzję.

W dzisiejszym poście chciałabym się z wami podzielić moim opowiadaniem pt. "Szkarłat na bieli". O błędach informujcie mnie w komntarzach lub przez e - mail.

Szkarłat na bieli

   Mróz. Zimno. Chłód.
   Na Północnej Granicy takie rzeczy nie należały do zjawisk wyjątkowych. Właściwie to były one elementem nieodłącznym tutejszego życia. Gdy po raz pierwszy tu przybyłam, nie mogłam uwierzyć, że ktokolwiek może żyć w takim surowym klimacie. Teraz jednak, gdy spoglądałam na mieszkańców Północy, czułam lekkie ukłucie zazdrości. To tutaj była prawdziwa wolność. Nigdzie indziej, jak na ośnieżonych terenach Świetlipełka.

  - Musisz być bardziej ostrożna. – powiedział męski, surowy głos, gdy po raz kolejny wpadłam na zaspę śniegu – Kolejna zaspa może nie być śniegiem tylko śpiącym Freggiem.

   Skinęłam tylko, łapiąc pomocną dłoń mojego towarzysza. Devon nie należał bynajmniej do najmilszych, ale można było mu zaufać i znał dobrze tutejsze okolice. Był idealnym przykładem rdzennego mieszkańca Świetlipełka. Potężny oraz wysoki, przypominający nieco olbrzymów z wiejskich legend. Miał dość ciemną karnację, a jego kwadratowa szczęka była pokryta krzaczastą, brązową brodą. Długie, kasztanowe włosy opadające na jego ramiona również zdawały mu się nie przeszkadzać w polowaniach. Ja swoje już dawno byłam zmuszona ściąć na krótko.

  Ubrany był w zwierzęce skóry, ale takie, jakich jeszcze nie widziałam okrążając cały Daerung. Tutejsza fauna wbrew surowym warunkom do życia była dość bogata i z lubością stała się celem polowań dla tutejszych mieszkańców, dla których myślistwo i rybołówstwo było kunsztem szlachetnym godnym najbogatszego króla. Im więcej skór należących do różnych zwierząt nosił mężczyzna, tym bardziej był szanowany. Zadaniem kobiet było natomiast wychowanie dzieci i połów ryb, z których kości wykonywały przeróżną biżuterie. Nie było jednak przeciwwskazań, by kobieta została myśliwym, a mężczyzna rybakiem – mało jednak było wyjątków wśród tego niezbyt licznego społeczeństwa, gdyż obie płcie były doskonale przystosowane do przydzielonych z góry zadań.

    - Daleko jeszcze? – zapytałam drżąc
    - Niedaleko.

   Choć nie byli dość gadatliwym ludem to cechowali się przesadną gościnnością i opieką nad niespodziewanymi gośćmi. Nazywani. Na Południu mianem „dzikusów” w swej prostocie i szczerości, byli mi o wiele milsi niż mieszkańcy innych krain. Tu honor i rodzina rzeczywiście miały znaczenie.

  - Devonie, czy mogę ci zadać pytanie? – przemówiłam ostrożnie, nie będąc pewna humoru kroczącego obok mnie mężczyzny
  - Już to zrobiłaś. – stwierdził, zgarniając ręką z twarzy płatki śniegu – Pytaj.
  - Przemierzając wasze ziemie, nie spotkałam żadnych kapliczek ani miejsc w którym składalibyście ofiary. Czy wyznajecie wiarę w jakichś bogów?

  Devon chrząknął, jak gdyby moje pytanie było najzabawniejszą rzeczą jaką usłyszał w ciągu całego dnia.

- Nasi Bogowie nie potrzebują kaplic, ani ofiar do składania czci. Ich ołtarzami są nasze umysły i skryta w nich prawda, Sabro.

  Skinęłam lekko nie wtrącając żadnego komentarza. Jako dziecko urodzone w Krainach Środkowych, gdzie wszelkie kulty religijne były rozpowszechnione, a różnorodne bożki nagminnie czczone, było to dla mnie czymś nowym, jednak jak wszystko tutaj – od razu mi się spodobało.

  Ale pewnie nurtuję was pytanie dotyczące mojej tożsamości. Mam na imię Sabra, urodziłam się w niewielkiej wiosce Raa’mir, a wieku dziesięciu lat uciekłam od mojej nieznośnej rodziny i panosząc się przez wiele lat na świecie, nie znajdując dla siebie odpowiedniego miejsca, żyję jako poszukiwaczka przygód lub po prostu włóczęga. Z powodu przytłaczającej mnie ostatnio pustki w kieszeniach postanowiłam zapuścić się na Północ, gdzie wszelkie wyroby z tamtejszej zwierzyny mają wielką wartość pieniężną. Zyskując zaufanie mieszkańców, dzięki ich gościnności dostałam niezbyt rozmownego pomagiera, który zdaję się jak na razie dość dobrze bawić, gdy ja się trzęsę z zimna mimo ciężaru skór jaki na mnie nałożono.

   Devon nagle się zatrzymał, a ja momentalnie zauważyłam, że warstwa śniegu na tych terenach jest znacznie rzadsza niż ta przez którą wcześniej brnęłam. Mężczyzna stawiając ostrożne kroki, rozejrzał się dookoła i w końcu przemówił:

   - Ka’ra temmle. – powiedział w twardej północnej gwarze – Zróbmy tutaj postój. Wygląda na to, że stado Ghennów zmieniło swoją dotychczasową kryjówkę. Jutro pójdziemy dalej, wygląda, że nasz cel podróży znajduję się znacznie dalej niż przypuszczałem.

  Zmęczona mozolną wędrówką, energicznie się zgodziłam, oferując rozłożenie namiotów. Devon postanowił znaleźć drewno na opał – chyba nie był pewny czy przetrwam całą noc w tym zimnie. Ja natomiast się zastanawiałam, gdzie pośród tych pustkowi może znaleźć się coś zdatnego do zrobienia ogniska, ale Devon przyszedł szybciej niż ja zdążyłam rozłożyć oba namioty.

  Po zjedzeniu zabranej przez nas ryby, w ciszy udałam się na spoczynek. Mężczyzna gdy kładłam się spać siedział jeszcze przy ognisku bacznie obserwując wszystko dookoła.

   Miałam dziwny sen. Śniło mi się, że znajdowałam się w jakimś wielkim pokoju, w którym nie było, ani okien, ani drzwi, a dookoła otaczały mnie jedynie dziwne, nieregularne półki zapełnione kolorowymi fiolkami. W samym centrum płonął ogień, o chłodnej, nieprzyjemnej barwie. Pamiętam, że gdy dotknęłam jakąkolwiek fiolkę, tamta wyskakiwała z szafki i leniwie dryfowała w powietrzu. Obudziłam się dopiero, gdy zdesperowana postanowiłam skoczyć w niebieski płomień.

  Tamten pamiętny ranek mógł śmiało zaliczać się do jednych z najgorszych w moim życiu. W środku namiotu wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Na śniegu dookoła mojego nieporęcznego śpiwora nie zauważyłam żadnych obcych śladów.

 Wyspana i zadowolona wyszłam z mojego małego schronu, tylko po to by zobaczyć jaka masakra się tu odbyła cudem bez mojego udziału.

 Nieskazitelnie biały śnieg, był teraz pokryty płynną czerwienią, a rzeczy z namiotu Devona były porozrzucane wszędzie dookoła. Samo ciało mężczyzny leżało obok ogniska, nieruchome i obce. Pełna strachu postanowiłam jednak podejść, z bliska już zauważając liczne rany cięte na rękach i nogach towarzysza. Na tle różnokolorowych skór dostrzegłam cienki, zwitek papieru. Drżącą dłonią podniosłam pozostawioną wiadomość na której widniał szkarłatny, złowrogi napis: „Zdrajca”.

Alternatywne zakończenia tej opowieści wysyłajcie na mój e-mail co ciekawsze, umieszczę w następnych postach. Co myślicie o historii Sabry? 

Louise <3